Doskonały realistyczny kryminał z
duetem śledczych,
jakiego jeszcze nie było! Rezolutna,
pewna siebie funkcjonariuszka
i policyjny duszpasterz –
bezkompromisowy i niedoskonały,
za to umiejętnie pertraktujący z
Bogiem.
Wiara, miłość, śmierć to trzymająca
w napięciu,
bezbłędnie skonstruowana i
zaskakująca powieść,
momentami wkraczająca w klimat noir.
momentami wkraczająca w klimat noir.
Duisburg. Na moście nad Renem
stoi policjant gotowy do skoku. Duchowny Martin Bauer, chcąc
go powstrzymać,
wspina się na barierkę i sam rzuca się w toń. Zaskoczony funkcjonariusz skacze mu na pomoc.
Wspólnie dopływają do brzegu. Bauer zaryzykował i wygrał. Jednak kilka godzin później policjant ginie po upadku z dachu garażu. Wszystko wskazuje na samobójstwo − przeciwko mężczyźnie toczyło się dochodzenie w sprawie nadużyć finansowych.
Bauer nie wie już, w co ma wierzyć, a rodzina zmarłego tylko pogłębia jego wątpliwości.
wspina się na barierkę i sam rzuca się w toń. Zaskoczony funkcjonariusz skacze mu na pomoc.
Wspólnie dopływają do brzegu. Bauer zaryzykował i wygrał. Jednak kilka godzin później policjant ginie po upadku z dachu garażu. Wszystko wskazuje na samobójstwo − przeciwko mężczyźnie toczyło się dochodzenie w sprawie nadużyć finansowych.
Bauer nie wie już, w co ma wierzyć, a rodzina zmarłego tylko pogłębia jego wątpliwości.
Szukając prawdy, stawia wszystko
na jedną kartę...
"Duchowny spojrzał mu w oczy i zrozumiał, że mężczyzna widzi przed sobą już tylko jedną drogę – w dół. Nie wahając się ani sekundy, zdjął kurtkę.
– Co pan robi?
Bauer zacisnął dłonie na barierce. Było zimno. Podciągnął się i przełożył jedną nogę na drugą stronę barierki.
– Co pan wyrabia?
Przełożył drugą nogę i opuścił się po zewnętrznej stronie. Na wąskim gzymsie mieściły się tylko koniuszki jego stóp.
– Oszalał pan?
Bauer odwrócił się w kierunku wody, zmieniając pozycję rąk. Gdy oderwał jedną z nich, by ją przełożyć, poczuł w brzuchu ciężką, niemal przyjemnie ssącą siłę wody. Wolną dłonią ledwie udało mu się chwycić barierkę za sobą, na której od razu
zacisnął palce.
– Jest pan nienormalny!
– A pan nie ma odwagi się puścić – odciął się Bauer. – Czeka pan, aż pańskie ręce dadzą za wygraną, prawda? Cholernie się pan boi.
– A pan nie? Myśli pan, że pański Bóg pana ochroni?
– Sądzi pan, że Bóg istnieje?
Keunert spojrzał na niego, zaskoczony.
– Co pan robi?
Bauer zacisnął dłonie na barierce. Było zimno. Podciągnął się i przełożył jedną nogę na drugą stronę barierki.
– Co pan wyrabia?
Przełożył drugą nogę i opuścił się po zewnętrznej stronie. Na wąskim gzymsie mieściły się tylko koniuszki jego stóp.
– Oszalał pan?
Bauer odwrócił się w kierunku wody, zmieniając pozycję rąk. Gdy oderwał jedną z nich, by ją przełożyć, poczuł w brzuchu ciężką, niemal przyjemnie ssącą siłę wody. Wolną dłonią ledwie udało mu się chwycić barierkę za sobą, na której od razu
zacisnął palce.
– Jest pan nienormalny!
– A pan nie ma odwagi się puścić – odciął się Bauer. – Czeka pan, aż pańskie ręce dadzą za wygraną, prawda? Cholernie się pan boi.
– A pan nie? Myśli pan, że pański Bóg pana ochroni?
– Sądzi pan, że Bóg istnieje?
Keunert spojrzał na niego, zaskoczony.
– To pan jest klechą, ja się na tym nie znam!
Bauer wzruszył ramionami.
– Zobaczymy.
– Dlaczego „my”?
Bauer nie odpowiedział. Patrzył w dół, na rzekę. Była cholernie daleko. Obaj w milczeniu stali nad przepaścią. Cały świat się zatrzymał, tylko rzeka nadal płynęła, równomiernie i niepowstrzymanie. Bauer nie był w stanie oszacować, czy minęły sekundy czy może minuty, gdy rozbrzmiał ostrzegawczy sygnał łódki policyjnej. Usłyszał barkę, jeszcze zanim pojawiła się pod jego nogami. Przesuwała się szybko, silnik pompował ropę w tym samym rytmie, co uderzenia jego serca. Gdy odpłynęła, wszystko ponownie ucichło.
– Pan nie jest samobójcą – powiedział Bauer. – Samobójcy są egoistami. Chłopak czy dziewczyna?
– Co?
– Nie chce pan, by pańskie ciało wyglądało jak rzeźniczy stół. Chce pan zaoszczędzić tego widoku dziecku. Ma pan syna czy córkę?
Keunert przełknął ślinę. Bauer strzelił w dziesiątkę.
– Syna – wydusił. – Piętnaście lat. Już mnie nie potrzebuje.
– Bzdura. – Keunert milczał. – Przecież pan wcale nie chce umrzeć.
– Mimo to skoczę.
– Nie umrze pan.
– Co to znaczy?
– Jest pan policjantem…
– Być może nim byłem – przerwał mu gorzko Keunert.
Bauer niewzruszenie potrząsał głową.
Bauer wzruszył ramionami.
– Zobaczymy.
– Dlaczego „my”?
Bauer nie odpowiedział. Patrzył w dół, na rzekę. Była cholernie daleko. Obaj w milczeniu stali nad przepaścią. Cały świat się zatrzymał, tylko rzeka nadal płynęła, równomiernie i niepowstrzymanie. Bauer nie był w stanie oszacować, czy minęły sekundy czy może minuty, gdy rozbrzmiał ostrzegawczy sygnał łódki policyjnej. Usłyszał barkę, jeszcze zanim pojawiła się pod jego nogami. Przesuwała się szybko, silnik pompował ropę w tym samym rytmie, co uderzenia jego serca. Gdy odpłynęła, wszystko ponownie ucichło.
– Pan nie jest samobójcą – powiedział Bauer. – Samobójcy są egoistami. Chłopak czy dziewczyna?
– Co?
– Nie chce pan, by pańskie ciało wyglądało jak rzeźniczy stół. Chce pan zaoszczędzić tego widoku dziecku. Ma pan syna czy córkę?
Keunert przełknął ślinę. Bauer strzelił w dziesiątkę.
– Syna – wydusił. – Piętnaście lat. Już mnie nie potrzebuje.
– Bzdura. – Keunert milczał. – Przecież pan wcale nie chce umrzeć.
– Mimo to skoczę.
– Nie umrze pan.
– Co to znaczy?
– Jest pan policjantem…
– Być może nim byłem – przerwał mu gorzko Keunert.
Bauer niewzruszenie potrząsał głową.
– Nie można przestać nim być. Nie ktoś taki, jak pan. Uratuje mnie pan.
– Uratuję? Co to za bzdury?
– Mam nadzieję, że jest pan dobrym pływakiem. Bo ja nie. –
Bauer spróbował się uśmiechnąć. I puścił barierkę.
Oczy policjanta rozszerzyły się ze strachu. Duchowny przez moment jeszcze tkwił w stanie zawieszenia, po czym skoczył.
Policjant patrzył, jak spada w toń, jak macha ramionami i jak – wyprostowany niczym struna – po zdecydowanie zbyt długim locie rozbija stopami ciemną taflę.
– Co za świnia! – dyszał ciężko.
A potem też skoczył."
– Uratuję? Co to za bzdury?
– Mam nadzieję, że jest pan dobrym pływakiem. Bo ja nie. –
Bauer spróbował się uśmiechnąć. I puścił barierkę.
Oczy policjanta rozszerzyły się ze strachu. Duchowny przez moment jeszcze tkwił w stanie zawieszenia, po czym skoczył.
Policjant patrzył, jak spada w toń, jak macha ramionami i jak – wyprostowany niczym struna – po zdecydowanie zbyt długim locie rozbija stopami ciemną taflę.
– Co za świnia! – dyszał ciężko.
A potem też skoczył."
Zapraszam na kolejne wpisy :)
Brak komentarzy
Prześlij komentarz